Kiedy otworzył trap ciężarówki, zobaczyłam starusieńką, chudziutką kobyłkę. Między jej nogami było jednak widać jeszcze jednego pasażera. Zapytałam handlarza, ile chce za oba. Nie mogłam sobie wyobrazić takiej sytuacji, że klacz zostanie w bezpiecznej stajni, a kucyk pojedzie dalej - w swoją ostatnią podróż. Wtedy po raz pierwszy i ostatni usłyszałam, że kuc nie jest na sprzedaż. Musiałam drążyć temat: dlaczego? Ktoś go już zadatkował? - Nie, dla niego nie ma już życia.
Patrzyłam na małego srokacza, szukając oznak groźnej choroby czy złamania, ale wyglądał całkiem normalnie. Ot, czarno-biała kuleczka z zawadiackim błyskiem w oku. Postawiłam wszystko na jedną kartę: zostają oba albo żaden...
Handlarz ustąpił. Rzucił tylko przez ramię, żebym była ostrożna, jak już wyprowadzę kuca z samochodu. Klacz dostała imię Metka, kucyka nazwaliśmy Azer. Na ich wykup złożyło się bardzo dużo ludzi, których poruszyła historia koni połączonych przez transport na śmierć. Zamieszkały najpierw u zaprzyjaźnionego gospodarza, później pojechały wspólnie do innej fundacji. Metce nie było pisane długo cieszyć się łąkami i życiem bez pracy. Jednak zmieniała się z dnia na dzień, otwierała się na ludzi, coraz rzadziej straszyła zębami. Aż nadszedł jej czas... zasnęła.
Niedługo później zdecydowaliśmy, że Azer musi wrócić do nas. Niestety sumiennie zbierał kolekcję osób, które udało mu się zaatakować. Trudno było przed nim uciec, ponieważ był niezmiernie zwinną, małą kuleczką. Kopał przednimi i tylnymi nogami, gryzł dotkliwie. Koleżanka pomogła nam zorganizować transport i buntownik znowu zamieszkał u nas.
Wraz z upływem kolejnych miesięcy Azer zaczął nabierać ogłady. Już nie był młodzieniaszkiem, który łokciami przedziera sobie miejsce w stadzie. Przebolał utratę Przyjaciółki, zaczął zwracać uwagę na inne konie - i nie tylko po to, żeby upatrzyć sobie cel następnego ataku. Zauważył też, że głaskanie, jakie oferuje ludzka ręka, wcale nie jest takie nieprzyjemne. Właśnie wtedy w życiu Azerka pojawiła się Sylwia. Okazało się, że ma doświadczenie w trenowaniu trudnych koni, ponadto pracuje z psami, które mają problem z agresją. Wyobraźcie sobie, że Sylwia pokochała wściekłego kucunia!
Decyzja o adopcji była czystą formalnością. W tym roku minie 6 lat ich wspólnych przygód. Zwierzak, na którym tyle osób postawiło krzyżyk, znalazł swoje miejsce na ziemi. I swojego człowieka. Czasem szczęściu trzeba odrobinę pomóc, jednak - patrząc z perspektywy - nie żałuję ani decyzji o kupnie Azerka, ani tym bardziej czasu, jaki włożyliśmy w jego resocjalizację.